Kto się pośmienił zbasenić zawalenie – Myszkin biegał po kolejnych dworskich komnatach i poszukiwał winowajców. Szło o tyle ciężko, że polszczyzna jak zwykle płatała mu figle, a Królowa wyczerpana trzytygodniowym odpoczynkiem i kłótnią z rajcami nijak pomóc mu nie mogła i nie chciała.
Oto piękna sadzawka kąpielowa miała być otwarta na dzień dziatwy szkolnej, by ta tym chętniej zasługi królewskie chwaliła, ale jakiś dworak niemądry nie wysłał do feudała właściwych pergaminów, ten zaś zgód nie wydał i zamiast otwarcia wyszła kicha. Heroldowie umyślili co prawda, by kładkę na Żwirkach otworzyć i w ten sposób porutę zagłuszyć, ale cóż to było za otwarcie, skoro woda niepomna na obecność Królowej i jej trabantów śmierdziała wściekle a obrzydliwie.
Cały pałac trząsł się z oburzenia i sromoty, bo nijak nic normalnie udać się nie chciało. Myszkin, choć moc głów nastrącał szczycić się mógł jeno kupnymi dyplomami, które świadczyć miały, iż nie tylko chwacko on grodem włada, ale i polszczyzną piękną i rozumną się posługuje. Królowa zaś nijak pojąć nie mogła, że skoro spada głowa, kogoś kto owe sadzawkowe dokumenta miał posłać, to warto byłoby na jego miejsce jakiegoś nowego poddanego postawić, by wszystko co trzeba chwacko załatwił.
Sadzawka pięknie obudowana lśniła w słońcu jak pięknie uwędzona kiełbasa jednego z rajców, do wody nijak jednak wskoczyć się nie dało. Przyjdzie nam czekać na zimową ligawkę, która jednak – choć niegotowa – już straszyła wydanymi dukatami, których w kasie królewskiej już wkrótce zabraknąć miało.