Wielki plakat u wlotu ulicy Limanowskiego głosi, że Ostrów trzeba uwolnić od rasizmu, ksenofobii i wandalizmu. Plan ambitny, ja jednak sugeruję mniej zadęcia.
Jak zwykle, gdy coś się ciekawego dzieje Beata Klimek i jej towarzystwo natychmiast nastawiają żagle i krzyczą “my też, my też”. Trochę to tak jak niegdysiejszym prlowskim guru, który najpierw leczył narkomanów, potem sprzątał publiczne wychodki, potem zostawiał je nieposprzątane, bo już organizował łańuch czystych serc.
Władze Ostrowa z wielkim nadęciem chcą zmywać głupawe napisy, rasistowskie obelgi i celtyckie krzyże. I bardzo dobrze, chwalimy i popieramy.
Ale najpierw warto się zająć tym bałaganem podstawowym.
Widać go świetnie na poniższych zdjęciach, zrobionych jednego poranka, na ulicy całkiem bliskiej miejskiemu centrum i wzmiankowanemu plakatowi.
Od papierków, przez butelki, puszki i plastikowe kubki po psie odchody. I tak jest nie tylko na owej ulicy. W psim g… tonie choćby ulica Sądowa i jeszcze kilka sąsiednich.
Przyczyna tych nieporządków nie jest wcale tak oczywista, jak mogłoby się zdawać. To nie mieszkańcy Ostrowa są jakimiś wyjątkowymi flejtuchami. To władza jest zwyczajnie nieudolna.
Na tym zdjęciu widać długą ulicę – czego na nim brakuje?
Otóż na długości ok. 1000 metrów nie ma choćby jednego kosza. Pojemniki na psie odchody? Są! Oczywiście, ale wcale nie tam, gdzie mogły się przydać. Najwięcej ich w miejskim parku. Ale posprzątanie papierków, psich odchodów i zwykłych śmieci słabo się plakacie komponuje. Lepiej progresywnie zająć się mazaniną na murach.